Norwegia
Dodano 2012-09-05
Relacja Czarnego z nurkowania w Norwegii.
Pod koniec lipca polecieliśmy na tydzień do Norwegii, a dokładniej do Bergen ponurkować na norweskich wrakach. Przylecieliśmy w czwartek wieczorem, odlatywaliśmy w kolejny czwartek.
Pływaliśmy na polskiej jednostce "Safira" - ale większość z Was może ją pamiętać z poprzedniej nazwy - "Kaszubski Brzeg", kiedy to pływała jako statek badawczy Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku.
Robiliśmy po dwa nurkowania dziennie, w sumie odwiedziliśmy siedem wraków z siedmiu planowanych.
Poniżej parę mapek rejonu, w którym nurkowaliśmy oraz przybliżone lokalizacje wraków:
No i plus/minus gdzie leżą wraki:
Udało mi się też dzięki ciekawej aplikacji na Nokię - Sports Tracker śledzić poszczególne trasy przelotów między miejscami nurkowym, które będę tu wrzucał w miarę możliwości czasowych.
Pierwsze dwa nurkowania zrobiliśmy na wraku parowca Spring (długość 65m, szerokość 10m), który zatonął w 1914 roku po zderzeniu z innym parowcem. Zaczął nabierać wodę, obrał kurs na zatoczkę próbując ocalić jednostkę, ale pompy nie dały rady wypompować wody z dostateczną prędkością i finalnie okręt spoczął stępka na dnie wypełniając całą zatoczkę. Leży na głębokościach 18m (dziób) - 42m (rufa). Część rufowa została oderwana od głównej części kadłuba. Statek przewoził ładunek węgla i to też wypełnia ładownie, ale jest w niezłym stanie - bardzo przyjemne nurkowanie.
Poniżej rzut trasy z miejsca postojowego (jak już Nokia złapała satelity) do wyżej wymienionej zatoczki.
Niestety na razie nie mam żadnych podwodnych fotek, ale możliwe, że uda mi się pozyskać podwodne zdjęcia od kolegi Jacka Madejskiego to je umieszczę w relacji.
P.S. Fotka z netu:
I schemacik wraku:
Dwa nurkowania na wraku Spring zrobiliśmy tak naprawdę z racji pogorszenia pogody i niemożności dostania się na bardziej otwarte wody (duże falowanie).
Drugiego dnia morze miało się uspokoić, ale niestety tak się nie stało wiec musieliśmy zrewidować pierwotny plan.
Popłynęliśmy w stronę wraku Server, ale niestety rozkołys morza był na tyle duży, że po paru próbach zakotwiczenia i uderzeniu stępką Safiry o podwodne skały kapitan zrezygnował z nurkowania na Serverze i ogłosił nowy cel - wrak niemieckiego okrętu cargo - Frankenwalda.
Po drodze tak bujało, że atmosfera ostygła i ktoś chyba nawet złożył ofiarę Neptunowi...
Poniżej trasa z pozycji Servera do Frankenwalda:
Na pozycje Frankenwalda dostaliśmy się jakoś popołudniem i od razu wskoczyliśmy do wody.
No, ale może trochę o samym wraku.
Na wstępie muszę napisać to, co powtarza się w wielu źródłach: Frankenwald to wrak ŚWIATOWEJ KLASY! Robi monumentalne wrażenie.
Opadając w krystalicznie czystej wodzie, kiedy z dużej wysokości ukazała nam się rufa w całej okazałości i ogromie już się nie mogliśmy doczekać, żeby obejrzeć nadbudówki.
Był to niemiecki okręt cargo, który w styczniu 1940 roku stracił kontrolę nad sterami i uderzył w skały, zaczął nabierać wodę. Statek traci energię elektryczną, pompy przestają działać i załoga opuszcza pokład, w komplecie ewakuowana przez miejscowych rybaków.
Frankenwald osiadł płasko na dnie, pięknie, równo na stępce. Głębokość na dnie waha się między 40-42m, ale pokłady znajdują się dużo płycej, na około 32 metrach (jak na Arabelce...ale jednak trochę inaczej):
Statek jest ogromny, ma długość 122m, szerokość 16m. Posiada dobrze zachowane pokłady, mostek kapitański i wszystkie nadbudówki, kuchnię z garnkami poustawianymi jeszcze na palnikach, piękne, ogromne kotły w maszynowni (w końcu był to ogromny statek parowy). Ma pięknie zachowaną rufę, na której zerwane pokłady ukazują wnętrza pomieszczeń i mechanizmów pokładowych. Wciąż sterczą na nim dwa maszty, po których prowadzą na stałe zamontowane opustówki. Dziób także jest pięknie zachowany, wraz z mechanizmami kotwicznymi.
Rzeczywiście żeby w spokoju obejrzeć wrak jedno nurkowanie nie wystarczy a i tak trzeba się liczyć z niemałą dekompresją.
Jest to idealny wrak dla nurków Advance EANx - powietrze jako gaz denny i gorące nitroksy na przyspieszenie dekompresji.
Również woda jest tu idealnie czysta, ma błękitny odcień.
Jedyny minus, ale to się dotyczy wszystkich wraków na których nurkowaliśmy: na małych głębokościach pływają parzące meduzy, które niesione prądami morskimi płyną tym sposobem, że pierwsze dryfują parzydełka, a za nimi sama meduza.
Oparzyły mi twarz dwa razy i muszę przyznać, że nic przyjemnego. Ale woda z octem pomaga...
Poniżej parę fotek Frankenwalda z netu:
Wszystkim tak się podobał wrak, że zostaliśmy na nim w sumie na trzy nurkowania.
Z perspektywy czasowej muszę przyznać, że był to błąd taktyczny, żeby płynąć na Frankenwalda na samym początku wyprawy. Każdy następny wrak w ocenie większości uczestników (z małymi wyjątkami ) nie mógł się już równać z Frankenwaldem...
Trzecie nurkowanie na Frankenwaldzie (nad którym kotwiczyliśmy całą noc, wiec jak ktoś by sie uparł to i nocne nurkowanie mógł zrobić na tym wraku) zrobiliśmy w niedzielę rano i ruszyliśmy w stronę najbardziej oddalonego wraku - Oldenburg.
Trasa wyglądała tak:
Zaskakujące jest, jak mało podwodnych zdjęć tego wraku jest w necie, ale na szczęście są fotki samego okrętu jeszcze sprzed zatopienia:
Na początek może trochę historii niemieckiego Oldenburga, bo jest bardzo ciekawa.
Można napisać, że w pewnym okresie swoje historii Oldenburg był współczesnym OKRĘTEM PIRATÓW!!!!
Zbudowany był w roku 1914 i otrzymał nazwę Pungo. W latach 1915 - 1918 podczas I Wojny Światowej Oldenburg, pierwotnie przeznaczony do celów transportowych - przewożenia owoców (głównie bananów) z Kamerunu do Niemiec, otrzymał inne zadanie.
Mianowicie miał wprowadzić chaos i blokadę szlaków handlowych atakując i dokonując abordażu handlowych okrętów.
Do tego celu został idealnie zaadoptowany do łupieżczych celów:
- wyposażono go w ciężkie uzbrojenie - pieczołowicie zamaskowane w ten sposób, że pojawiało się na pokładzie tuz przed atakiem (dziewięć karabinów kaliber 4.7 oraz 6 cali)
- dodatkowo załoga (niemieccy żołnierze) bardzo często byli przebierani za kobiety i spacerowali po pokładzie z wózkami sugerując wycieczkowy charakter okrętu.
W ten sposób potencjalna ofiara - przepływający obok statek handlowy, zupełnie nieświadomy grożącego niebezpieczeństwa zbliżał się do Oldenburga wpadając w sidła sprytnie wymyślonej pułapki.
Nie był to jedyny okręt tego typu krążący po Morzu Północnym. Taktyka ta była bardzo skuteczna podczas I WŚ - na te okręty mówiło się "raider"-y, a Moewe (tak się wtedy nazywał Oldenburg) był najskuteczniejszym raiderem topiąc (poza abordażami stawiał również miny), lub przejmując w sumie 45 okrętów (!). Najbardziej kontrowersyjny atak to zatopienie okrętu Georgic w roku 1916 wiozącego na swym pokładzie ponad 1200 koni. Moewe zatopił Georgic, mimo, że podczas abordażu cała załoga została spacyfikowana i nie było potrzeby topienia okrętu, a już zwłaszcza z końmi na pokładzie...
Pierwszą Wojnę Światową przetrwał nietknięty i został przejęty przez Brytyjczyków. Podczas swojej pirackiej misji także zmieniał parę razy swoją nazwę (Vineta, Ostee) wracając do pierwotnej nazwy Pungo a następnie przemianowany przez Brytyjczyków na Greenbriar.
W roku 1933 Greebriar został kupiony przez niemiecką firmę i przemianowany na Oldenburg.
Podczas II WŚ Oldenburg pełnił różne role, ale zasłynął z roli pływającego więzienia.
W kwietniu 1945 został zbombardowany i zatopiony przez alianckie lotnictwo.
Poniżej świetna fotka zrobiona z kokpitu samolotu, przedstawiająca moment wystrzelenia rakiet w stronę Oldenburga:
Spoczął na dnie, na prawej burcie, 50 metrów od brzegów jednej z odnóg fiordu Sognefjorden przy miasteczku Vadheim. Leży na stoku:
Okręt ma 117m długości, 15m szerokości.
Jest tak samo ogromny jak Frankenwald.
Dziób leży płycej - dno jest na głębokości 24 metrów:
Rufa leży na 72 metrach.
Śruba jest tak wielka, że jeden płat mógłby przykryć całego nurka.
Płynąc wzdłuż zerwanych odcinków pokładu widać wnętrza pomieszczeń - ogromne wrażenie robią toalety z doskonale zachowaną podłogą (wielobarwne kafelki) i sterczącymi zlewami, muszlami klozetowymi.
Widać ogromne tzw "skylighty" - pokrywy ładowni i innych pomieszczeń statku nafaszerowane lufcikami z grubego szkła.
Wrak ma mnóstwo pomieszczeń, do których da się wpłynąć, jednak wisi tam dużo kabli i innego oprzyrządowania, więc penetracja jest dość ryzykowna i wymaga zachowania szczególnej ostrożności i wzajemnej asekuracji.
Z racji faktu, że z miasteczka wypływa rzeczka, na małych głębokościach (0-10 metrów) woda jest dość brudna, ale głębiej potrafi być idealnie klarowna, choć przejrzystość potrafi się zmieniać kilkakrotnie podczas płynięcia wzdłuż wraku - w zależności od prądów generowanych przez wody rzeczne i pływy (widoczność od 3 do 15 metrów).
Dodatkowym efektem brudnej wody na powierzchni jest półmrok i mrok panujący na wraku.
Potęguje to efekt tajemniczości, w połączeniu z burzliwą historią okrętu półmrok dodaje nurkowaniom na Oldenburgu tak zwanego „czynnika X"
W moim odczuciu to nurkowania na Oldenburgu były najlepsze, robiące największe wrażenie, mimo że podczas pierwszego nurkowania odstrzeliło mi w oddycharce jeden sensor tlenowy - i niemalże do końca nurkowania histerycznie wył alarm (aż wyłączyłem elektronikę na 6 metrach), a na drugim mojemu partnerowi - Marcinowi Podolakowi rozpadł się manualny inflator w przeciwpłucu i oddycharka nabrała sporo wody - na szczęście naciekła tylko do przeciwpłuca, który ma pułapkę wodną skonstruowaną właśnie na takie sytuacje.
Oczywiście minusem jest głębokość i ciemność, ale ja to odbieram tak, że jedni lubią Egipt i ciepłe wody obfite w życie, słoneczko i łatwą dostępność podwodnych atrakcji, a drudzy wolą tajemniczość i niedostępność z pewną dawką adrenaliny nurkując na trudno dostępnych miejscach.
Ci pierwsi pokochaliby Frankenwalda, dla mnie Oldenburg wygrał konkurs na wrak tego wyjazdu
To tak samo jak jest z Arabellą - jednemu starczy jedno nurkowanie, inni by mogli tam nurkować częściej...
Na dodatek od soboty mieliśmy paskudną pogodę, a całą niedzielę lał deszcz bez przerwy, skafandry były mokre, wszystko wilgotne, pod wieczór wszyscy już mieli dość tego deszczu i popadli w ponure nastroje.
Popołudniu ruszyliśmy z zatoczki s powrotem w stronę otwartego morza, żeby przenocować bliżej naszego następnego celu, dwóch jednostek zatopionych jednocześnie i leżących jedna za drugą: Ferndale i Parat.
We wtorek rano ruszyliśmy na spotkanie następnej pozycji, wspomnianych Ferndale i Parat.
Poniżej trasa z zatoczki, gdzie nocowaliśmy przycumowani do malutkiego nabrzeża (mieścina Brekke - dosłownie parę domów i kościółek):
Jak można zauważyć, wraki leżą w długim przesmyku o dość wysokich ścianach skalnych po obu stronach. Robi wrażenie, zwłaszcza, gdy sobie wyobrazimy dramatyczny przebieg zatopienia obu okrętów:
Ale po koleji...
Ferndale był dużym, niemieckim okrętem transportowym (cargo), długości 116m i szerokości 16m, wybudowanym w Hamburgu w roku 1925:
W 1944 roku Rzesza była już tak osłabiona, że Luftwaffe nie miała wystarczających zasobów, żeby osłaniać konwoje transportowe.
Z tego też powodu konwoje przemieszczały się tylko i wyłącznie w nocy.
Gdy przypatrzycie się na mapę, na środku przesmyku znajduje się pojedyncza skała:
Właśnie z tą skałą, 15 grudnia 1944 zderzył się Ferndale i został unieruchomiony. Przewoził wtedy dostawę amunicji.
Reszta konwoju dopłynęła bezpiecznie do Krakhellesundet, ale Ferndale wraz z zabezpieczającym go V5305 i holownikiem czekają na pomoc - statek ratowniczy Parat:
16 grudnia nadpływa Parat, ale na ich nieszczęście jeszcze tego samego dnia atakują ich z powietrza alianci, grupą samolotów Mosquito.
Atak trwa kilka minut, ale zarówno Ferndale, jak i Parat płoną.
V5305 zestrzelił tylko jeden z atakujących "moskitów", ale godzinę później kolejna grupa ośmiu Mosquito dobija płonące okręty, zwłaszcza, że na Ferndale co parę minut rozchodzą się głośnym echem eksplozje przewożonej amunicji.
Ostatnia eksplozja niszczy kompletnie dziób Ferndale i okręt idzie na dno.
Wraki leżą tuż przy skale, z którą zderzył się Ferndale.
Ferndale leży bardzo stromo oparty o zbocze skały, Parat tuż za nim:
Dziób Ferndale jest totalnie zniszczony, ale za to rufa jest w całkiem niezłym stanie, poza tym można pięknie przepływać ładowniami.
Dla mnie jednak ciekawszy pod wodą wydał się Parat, ale to chyba z racji przyjemnego półmroku i krystalicznie czystej wody (im głębiej, tym ładniejsza woda).
Nie trzeba się tez przerażać głębokością, na której leży Parat. Po obejrzeniu najpierw Parata z bliska, potem głębszych części Ferndale wróciłem nad Parata i szybowałem na 42 metrach doskonale widząc wrak w całości i całą okolicę, a nawet świecąc z tej odległości w ciemne zakamarki wraku!
Wspaniały klimat, zresztą zamieszczam parę fotek z netu. Na początek rufa Ferndale i dziób Parata - wygląda jak statek na smyczy:
I rufa Ferndale:
Z ciekawostek wspomnę, że strasznie walczyliśmy z prądem powierzchniowym. Oba wraki były obojkowane (a dokładniej dziobowa część i rufa Ferndale), ale musieliśmy rozpiąć na powierzchni linę poręczową po której przyciągaliśmy się w wodzie do bojek.
Ktoś tam odpadł od poręczówki - na szczęście zdryfowało go na drugą, parę osób w ogóle nie weszło do wody. Pełna dramaturgia - szkoda, że nie mam fotek...
Na początku planowaliśmy dwa nurkowania na tych wrakach, ale wszyscy byli tak wycieńczeni walką z prądem, że popołudniu ruszyliśmy na następną pozycję, wrak Bandak.
Po nurkowaniu na Ferndale i Parat, przesunęliśmy się na pozycję parowca Bandak.
Statek wyglądał tak:
Ale w stanie aktualnym lepiej jego charakter oddaje ten schemat...:
Nie był to duży okręt. Miał niecałe 40m długości.
Opisy dostępne w internecie nie są dla mnie do końca jasne (język norweski jest wyjątkowo trudny do zrozumienia, nawet dla tłumacza google...), ale wygląda na to, że na skutek błędu nawigacyjnego i błędu obsługi naziemnej parowiec zderzył się ze skalistym wybrzeżem i najnormalniej w świecie zatonął, w lutym 1949 roku.
Dramaturgii wydarzeniu dodaje fakt, że z trzynastu osób załogi, zginęło aż dziewięciu, a ciała jednego z nich nigdy nie odnaleziono.
Wrak leży na głębokościach między 20 - 30 metrów. Część dziobowa jest kompletnie roztrzaskana - dosłownie kupa gruzów, ale część rufowa pięknie leży na prawej burcie. Można sobie obejrzeć w zasadzie cały mechanizm silnika parowego, śruba jest nietknięta.
Zaciekawiła mnie przy tym nurkowaniu taktyka kapitana na opuszczanie do, i podejmowanie nurków z wody.
Metoda indiańsko-kowbojska, ale wykonana iście perfekcyjnie.
Metoda wynika z racji faktu, że Bandak leży w zasadzie kilka metrów od wysokiego, skalistego wybrzeża. Dodatkowo mieliśmy dopychający wiatr i fale, więc nie wchodziło w grę rzucanie kotwicy.
W związku z tym, kapitan podpływał bardzo blisko skalistego urwiska, nurkowie stali już przygotowani przy windzie, z maskami na oczach, automatami w ustach i na sygnał....DRRRRRYYYŃŃŃŃŃŃ wskakiwali bez zwłoki i płynęli szybko do bojki. Nie było co zwlekać, bo kapitan musiał szybko wrzucać bieg i uciekać od skał, a nurek musiał się pilnować, żeby nie wkręcić się w śrubę!
W drodze powrotnej było jeszcze ciekawiej - bo po wynurzeniu i przesłaniu sygnału „ok." Safira podpływała, Tomek z załogi rzucał nam koło ratunkowe - kto miał szczęście ten dostał kołem w głowę i nie musiał już do niego płynąć. Kto nie miał farta i nie dostał kołem w głowę musiał niestety szybko drałować na płetwach do uciekającego kółka...
Nurkowie doczepieni do koła (oczywiście uwiązanego na lince) byli przyciągani do windy gdzie się ich podejmowało na łódź.
Pamiętajcie, że podczas całej operacji przyciągania nurka do burty silnik powinien być raczej wrzucony na luz, żeby nie ryzykować sytuacji wciągnięcia biedaka, który puści koło, pod Safirę - prosto na śrubę.
Oczywiście możemy sobie tylko wyobrazić, co by się stało w podobnej sytuacji: kapitan, gdyby miał do wyboru - albo roztrzaskanie Safiry o skały (której jest właścicielem, jest to jego oczko w głowie, swoją drogą wspaniała jednostka z oryginalnym silnikiem U-bota), albo tatar z jednego nurka (jednego z szesnastu) - każdy może zgadywać według jego uznania. Na szczęście to tylko gdybania, a wrzucanie i podejmowanie nurków przebiegło bardzo sprawnie, bez incydentów i...bez tatara...
O ile chodzi już o samo nurkowanie, dla mnie było to najnudniejsze nurkowanie ze wszystkich, ale fotki znalezione w necie zaskoczyły mnie jakością wody i samą... prezencją wraku:
Ostatniego dnia nurkowego, w środę mięliśmy popłynąć prosto na pozycję wraka Server, na którym nie udało nam się zanurkować drugiego dnia wyprawy (pamiętacie, pisałem wyżej, że kapitan Safiry krążąc na wrakiem i szukając dogodnego miejsca do zakotwiczenia przy sporym falowaniu uderzył stępką naszego dzielnego nurko-okrętu w podwodną skałę i finalnie zrezygnował z kotwiczenia w ogóle).
Ale pech chciał, że wciąż warunki pogodowe nie pozwalały nam tam płynąć z samego rana.
Więc żeby nie marnować cennego czasu i nie stać bezczynnie zanurkowaliśmy na wraku Haakon, który szczęśliwie zatonął idealnie nam po drodze.
O tym wraku nie wiem w zasadzie nic, poza tym, że zatonął w roku 1910, po tym jak załoga straciła panowanie nad sterem!
Wrak ma 42 metry długości, stoi na stępce, na głębokości 32-42 metry (dziób głębiej) - ale to są głębokości na dnie, czyli samo nurkowanie można zrobić o 8-10 metrów płycej.
Zastaliśmy tam bardzo ładną wodę, ciekawostką na wraku jest zapasowa śruba umieszczona na rufie i widoczne szczątki koła sterowego:
Poza tym da się nawet powpływać do ładowni i innych dziurek, ale nie wszędzie udało mi się wcisnąć. Gdybym miał 2x7 dałbym radę dostać się do maszynowni - dokładnie to samo pomyślałem, jak przeciskałem się między blachami, kiedy to Marcin próbował mnie dodatkowo wspomóc, przepychają mnie ręką, ale się nie udało i musiałem się wycofać - cały w rdzy i z jeszcze bardziej podrapaną pokrywą od "Badziaka" (oddycharki znaczy się)...
Ale było to bardzo sympatyczne nurkowanie, szkoda tylko, że ostatnie na wyjeździe.
Z racji, że do tej pory nie podzieliłem się zdjęciami z wyjazdu (no bo ich do tej pory nie mam - poza tym co napstrykałem telefonem), poniżej parę fotek z netu, wspaniale oddających charakter Haakona:
- to było koło sterowe, jakby ktoś nie poznał...w zasadzie to co z niego zostało.
- no a właśnie tam gdzie świecą, cała ta sekcja wraku to maszynownia. W głębi widać przestrzenie, w których dałoby się pływać i na pewno jest tam mnóstwo ciekawostek, ale ciężko się tam dostać...
W każdym razie w środę popołudniu spróbowaliśmy ostatniego podejścia do Servera, ale morze było tak rozkołysane, że zrezygnowaliśmy z nurkowania. Kapitan obrał kurs na otwarte morze, celem wypompowania zęzy (można to zrobić dopiero będąc co najmniej 12 mil morskich od brzegu), co dla nas znaczyło dziesięciogodzinną wycieczkę po Morzu Norweskim:
Dla mnie, było to o tyle upierdliwe, że jestem dość podatny na chorobę morską, ale z drugiej strony dość doświadczony w temacie i taktykach unikania zapadania na chorobę morską. Trzeba się trzymać prostych zasad: przebywać na świeżym powietrzu, nie będąc w oparach spalin, patrzyć się w zasadzie bez przerwy albo na horyzont, albo na stały ląd (tzw. kalibrowanie błędnika).
No i tutaj przydarzyła mi się ostatnia przygoda tego wyjazdu.
Siedziałem na pokładzie sam, wypatrując przed dziobem wybrzeży Grenlandii (nie będąc świadomym, że do Grenlandii mamy jeszcze ponad 2000km, a po drodze wyspy Faroe i Islandię), a załoga szykowała się do opróżniania zęzy.
W którymś momencie zobaczyłem rozchodzącą się po pokładzie, olbrzymią falę ekskrementów! Siedziałem na wysokiej ławeczce, więc bez obaw podniosłem tylko nogi do góry i obserwowałem przebieg wydarzeń.
Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony nie byłem bezpośrednio zagrożony atakiem płynnych odchodów, wiatr wiał z dziobu, więc i smród nie był tak uciążliwy (wspomniana FALA nadeszła od rufy), a ja byłem strasznie ciekaw reakcji załogi. Tak więc, bez paniki.
Czekałem...i obserwowałem chlupoczącą wesoło, czarno-brązową z żółtymi kropeczkami (wydaje mi się że to były skórki od cytryny) wędrującą po pokładzie FALĘ.
W którymś momencie na pokładzie pojawił się Pan Inżynier. Postać bardzo ciekawa. Na co dzień, z tego co zasłyszałem mechanik z Lecha (Marynarka Wojenna), teraz przebywający na urlopie-jako mechanik Safiry.
Pan Inżynier akurat zmierzał do ładowni, nieświadomy tragedii.
Dlaczego nieświadomy?
Wnioskuję z faktu, że przydreptał w klapkach, a nie w woderach...
Zapytałem nieśmiało:
"Panie Inżynierze, czy to że wypompowujemy zęzę na pokład, a nie do morza to tak specjalnie? Tak miało być???"
Usłyszałem krótkie i szybkie "o k...wa!", po czym Pan Inżynier w tempie błyskawicznym przeskoczył po grzbietach fal...przepraszam, po grzbietach FAL, w tych klapkach pędem na rufę gdzie nastąpił przeciek i....
...i uratował sytuację.
Dalej już była zmiana kursu na ląd i powolne kołysanie się do Bergen, gdzie zacumowaliśmy parę minut po północy.
W czwartek zwiedziliśmy miasteczko w podgrupach.
Napiliśmy się lokalnego piwa (10zl za puszkę), zjedliśmy lokalny ser pleśniowy (wyśmienity), na targu rybnym kupiliśmy kilogram krewetek (na dwóch), które rybacy gotują w słonej, morskiej wodzie zaraz po wyłowieniu i w takim stanie sprzedają je na bazarze - pychota (jak ktoś lubi krewetki)!
Co po niektórzy zafundowali sobie zieloną noc, więc jak ja rano szedłem myć zęby, to usłyszałem "dobranoc" zarówno od przedstawicieli załogi, jak i niektórych nurkujących. Ci zaczęli się budzić koło 13ej, a z Tomkiem "Trojanem" w ogóle nie udało mi się pożegnać, tak był zmęczony...
Napiszę też par słów o wraku, na którym nie udało nam się zanurkować mimo dwóch podejść.
MV Server był olbrzymim, greckim masowcem, długości prawie 180 metrów (!) i szerokości ponad 27 metrów:
12 stycznia 2007 roku masowiec płynął z Ardalsangen do Murmańska, kiedy to na skutek wypadku do którego doszło w kambuzie (kuchni) kapitan zdecydował się zmienić kurs w stronę lądu - w poszukiwani pomocy lekarskiej.
Pogoda była sztormowa i kapitan stracił panowanie nad okrętem.
Rozbił się na skałach wyspy Fedje, pękł na pół i spowodował olbrzymi wyciek ropy do morza zanieczyszczając wody całej okolicy.
Server spoczął stępką na dnie, na głębokości 30m. Jest bardzo łatwo dostępny, ma szerokie korytarze i mnóstwo pomieszczeń do penetracji.
Jako nowy wrak jest jeszcze relatywnie niezarośnięty, widać wciąż pomalowane ściany i elementy nowoczesnego wyposażenia okrętu.
Jest to ponoć idealny wrak do pływania we wnętrzach, chociaż niewielka głębokość i bliskość od otwartego morza wystawia wrak na niszczące fale.
Ponoć parę większych elementów konstrukcyjnych już się zawaliło, więc trzeba się spieszyć z penetracją.
Poniżej parę fotek z netu:
A poniżej podaję jeszcze link do ŚWIETNYCH, podwodnych fotek - wśród których są trzy opisane wraki: Frankenwald, Ferndale i Parat. Trzy pozostałe wraki z galerii nie są mi niestety znane, ale fotki są super. Zdjęcia autorstwa Arka Labuddy zrobione były w tamtym roku i doskonale oddają atmosferę panującą na tych wrakach:
http://www.labudda.com.pl/galeria/pojazdy.html