Jesteś w: Strona główna / Opowiadanka

Opowiadanka

Specnaz i Holender

Dodano 2008-12-10

Tekst: Czarny (Rafał Krzewiński)

Odpowiadając na pytanie, co nas tak ciągnie pod wodę i co się zwykle robi podczas nurkowania rekreacyjnego przypomniałem sobie różne "sposoby" na spędzanie czasu pod wodą osób, z którymi nurkowałem, gdy pracowałem jako przewodnik podwodny.
Któregoś dnia, w lipcu bodajże pojawił się w bazie na Mazurach nad Jeziorem Mamry pewien Holender, którego imienia niestety już nie pamiętam. 

Miał około pięćdziesięciu paru lat, był szczupły, wysoki, z siwą, dosyć długa brodą i okularami na nosie a la Jurek Owsiak - dużymi i okrągłymi. Miał bardzo spokojne usposobienie, ale był osobą żywo zainteresowaną otaczającą nas przyrodą. Obserwował każdego przelatującego ptaka, po czym sprawdzał w grubej książce, którą nosił w torbie na ramieniu, jaki to gatunek. Na pytanie, czy jest naukowcem odpowiedział, że nie. Powiedział, że w porównaniu z holenderskim krajobrazem u nas jest bogatsza, bardziej dziewicza i po prostu inna fauna i flora i to go bardzo interesowało. Popłynęliśmy pod wyspę, przy której jest bardzo malowniczy podwodny stok, kręci się tam dużo gęstych ławic młodziutkich okoni i jest bardzo dużo życia. Po zejściu pod wodę, pierwsze, co zrobił ów Holender to położył się na głębokości półtorej metra na dnie i tak leżał. Przez ułamek sekundy przemknęła mi przez głowę myśl, że coś jest nie tak, ale po wymianie znaków "ok" i z wyrazu jego twarzy wywnioskowałem, że wszystko jest w porządku. Leżeliśmy tak przez około dziesięć minut i obserwowaliśmy w całkowitym bezruchu życie dookoła: przepływające ryby, okonie, które żywo obserwowały poczynania jednego raka, szczerzącego do nich szczypce. Była to odwieczna walka o przetrwanie i można by to polowanie porównać do ataku wilków na żubra. Jedynym miejscem, do którego mogłyby się dobrać okonie jest podbrzusze raka. Jednak, aby się do niego dostać, trzeba raka przewrócić, co wiąże się z niebezpieczeństwem "uszczypnięcia", albo zmusić go do ucieczki i podczas płynięcia zaatakować podbrzusze. Okonie otoczyły raka, a było ich czterech. Atmosfera rosła, rosła, po czym....rakowi puściły nerwy i rzucił się do panicznej ucieczki energicznie wachlując ogonem pod siebie i kręcąc spirale, a okonie próbowały jeden za drugim "skubnąć" go w podbrzusze. Znikły gdzieś w odmętach. Holender nie popłynął jednak za nimi tylko zajął się obserwacją "mikrofauny", obserwował krzątanie się milimetrowej wielkości kiełży i innych skorupiaków i wyraźnie miał z tego olbrzymią frajdę. Po dziesięciu minutach przepłynęliśmy kilka metrów i znowu spoczęliśmy miękko na dnie z rękami podpartymi pod brodą. Tym razem ślimak wdrapywał się na czubek wystającej z dna, zatopionej gałęzi i żywo wywijał w każdą stronę czułkami. Nurkowanie trwało ponad pół godziny, jednak przepłynęliśmy w sumie może ze dwadzieścia metrów w poziomie i największą głębokość, jaką osiągnęliśmy to były 3 metry. Muszę stwierdzić, że to było bardzo ciekawe nurkowanie, ponieważ przepływając nad dnem, płetwonurek wprowadza pewne zamieszanie w otoczeniu: ryby są podenerwowane i uciekają, raki chowają się w swoich wykopanych norach - jesteśmy intruzami. Jednak, pozostając przez chwile w spoczynku stapiamy się z otoczeniem, możemy poczuć, że jesteśmy jego częścią i obserwować zwyczaje podwodnych mieszkańców, które po paru minutach od pojawienie się nas-intruzów powróciły do swoich codziennych zajęć.
Skrajnym do tego przypadkiem była przygoda z pewnym płetwonurkiem zza wschodniej granicy, z którym nurkowałem dokładnie w tym samym miejscu. Próbował on pobić rekord prędkości w płetwach i "szpeju" pod wodą. Fakt, miał zgodnie z przeprowadzonymi testami najlepsze płetwy na świecie Plana Avanti Quatro firmy Mares...i rozwinął taką prędkość, że przy próbie dorównania mu tempa, opływająca twarz woda zrywała mi maskę! Widać musiał mieć lepszą maskę, bo przez ponad pół godziny prawie w ogóle nie zmniejszył tempa, ale nie jestem pewien, czy cokolwiek zobaczył podczas tego nurkowania...może był ze Specnazu i w ten sposób trenował? Tego nie wiem i pewnie się nie dowiem, jednak dodatkowym efektem tego maratonu były kłęby podniesionego z dna mułu i pływające, powyrywane kawałki roślin - nawet tych z systemem korzeniowym! Na szczęście to był ostatni nurek przed obiadem i do popołudnia woda się wyklarowała...