Chorwackie amfory
Dodano 2010-03-11
Tekst: Piotruś (Piotr Krzewiński)
W latach 1998- 2002 co roku, organizowaliśmy razem z klubem płetwonurków z Leszna nurkowe wyprawy do Chorwacji. Był to bardzo dobry okres na wycieczki do tego kraju.
Ceny były niskie z powodu niedawno zakończonej wojny, która odstraszyła zagranicznych turystów. Ludność miejscowa, żeby odzyskać klientów i zachęcić ich do przyjazdu musiała radykalnie obniżyć ceny. Była to dla nas doskonała okazja, żeby zwiedzić spod wody i nie tylko, ten słoneczny zakątek Europy za stosunkowo niewielkie pieniądze. Jeździliśmy do małego, nadmorskiego miasteczka w Dalmacji Pakośtane. Panuje tam klimat podobny do tego z początkowej sceny kultowego już w środowisku nurkowym filmu „Wielki Błękit". Kamienne domki, wąskie uliczki i przechadzające się nimi starsze kobiety ubrane na czarno, wszystkie jednakowo z czarnymi chustami na głowie. Nikomu się nigdzie nie spieszy, panuje przecież upał i spieszyć się nie wolno.
Na nurkowania wypływaliśmy z miejscowym rybakiem, o imieniu Zelko. Pod koniec wyjazdu zawsze organizowaliśmy wyprawę w dalsze rejony wysp, bardziej dziewicze o niesamowitym wręcz życiu pod wodą. Wypłynięcie zajmowało cały dzień. Plan wyprawy zakładał dwa nurkowania i rybny obiad. Posiłek spożywaliśmy na jednej z niezamieszkałych wysp, w zbudowanej z kamienia gospodzie, do której rano przypływał ze stałego lądu gospodarz i przyrządzał nam rybne specjały kuchni dalmackiej.
Na nurkowanie mieliśmy przygotowany plan: zanurzenie się na głębokość 60 m i powolny powrót wzdłuż podwodnej ściany. Przygotowania zaczęliśmy wieczorem, kontrola sprzętu, powietrza w butlach i już czekaliśmy na poranek i wypłynięcie
Droga na miejsce nurkowe była zawsze interesująca, niesamowite krajobrazy, czasami wyskakujące delfiny, piękne jachty mijające nas na szlaku wodnym. Dopływamy do wyspy o pionowych ścianach i już wiemy, że to tu! Pytamy się Zelka, czy ściana dochodzi do 60 m. „Da, da..." odpowiedział, i kończył kotwiczenie kutra. Czas do wody! Ubraliśmy się, ostatnia kontrola sprzętu i płyniemy na miejsce wskazane przez rybaka. Zanurzamy się przy ścianie, mijają nas piękne widoki, nie zatrzymujemy się podziwiać, bo plan mówi coś innego. Opadamy na 60 m. Będąc na 40-tym metrze patrzymy w dół i widzimy zbliżające się dno. Wiemy, że tu nie ma głębokości, którą sobie zaplanowaliśmy. Szybka decyzja, pokazujemy do siebie znak, odpływamy od ściany i zaczynamy szybować nad dnem. Nagle patrzę na brata, on patrzy na mnie, nie wierzymy, pod nami leżą porozrzucane setki amfor. Niestety nie możemy do nich zejść gdyż czas przebywania na dużej głębokości zbliżał się do końca, zawróciliśmy i rozpoczęliśmy wynurzanie. Po drodze widzieliśmy wiele kolorowych ryb, langusty, ciekawskie ośmiornice, ale w głowach mieliśmy tylko jedno - porozrzucane setki amfor. Jedna z ośmiornic, którą spotkaliśmy po drodze tak się nami zainteresowała, że towarzyszyła nam przez kilka minut maskując się w trawach i jamach w skale. W momencie, kiedy my podpłynęliśmy do niej zmieniła kolor na śnieżno biały, co jest oznaką panicznego strachu i ukryła się w dziurze w skale. Po wynurzeniu się postanowiliśmy zachować to odkrycie tylko dla siebie. Wiedzieliśmy, że to ostatni dzień nurkowy podczas tego wyjazdu. Jeżeli zdradzimy tajemnicę, Żelko przypłynie tu i wydobędzie te amfory, a my nigdy już nie będziemy mięli szansy przekonać się i przyjrzeć naszemu znalezisku. Poczuliśmy smak wielkiego odkrycia. Po wejściu na kuter mówiliśmy o tym, że nie ma tam głębokości, którą zaplanowaliśmy, za to były piękne widoki i bogata fauna i flora. Następny dzień był ostatnim podczas tej wyprawy, nazajutrz wyjazd, więc nurkowaliśmy przy brzegu, a w przerwach pakowaliśmy ponton i większe elementy ekwipunku. Wieczorem powiedzieliśmy Adamowi, który był głównym organizatorem tego wyjazdu o odkryciu, oczywiście bez żadnych szczegółów. Już w trójkę wiedzieliśmy, że w przyszłym roku, na weekend majowy jesteśmy znowu w Chorwacji!
Zima minęła spokojnie, ale bardzo szybko. Nurkowania i kursy podlodowe nie dały czasu odpocząć od wody J. Cały czas pamiętaliśmy o naszym chorwackim odkryciu. Mięliśmy dużo czasu, aby przygotować plan tego nurkowania. Dowiedzieliśmy się, że wydobycie tych amfor byłoby przestępstwem, więc postanowiliśmy obejrzeć dokładnie znalezisko i nakręcić film. Kamera była zorganizowana, miejsca na organizowaną na długi weekend majowy wyprawę mieliśmy zarezerwowane. Trzeba było tylko czekać. Zastanawialiśmy się co przewożone mogło być w tych amforach, czy coś trwałego, czy może były to produkty spożywcze, lub coś innego, po czym nie będzie znaku. Zimą Rafał przejrzał kilka książek o typach amfor, jak po budowie amfory poznać, z jakiego kraju pochodzi i co w niej jest. Byliśmy przygotowani pod każdym względem. Postanowiliśmy trzymać wszystko w tajemnicy, do końca baliśmy się jak tego nie znajdziemy. Kompromitacja po całości. O całym planie wiedział tylko Adam, organizator wyprawy.
Podróż jak zwykle bardzo męcząca, ale bardzo wesoła. Przystanki w Czechach, w sklepach bezcłowych, piękne góry Chorwacji i już jesteśmy. Pakostane przywitało nas piękną pogodą, aczkolwiek sezon nie był jeszcze rozpoczęty. Na plażach robotnicy podłączali prysznice, gospodarze budowali z drewna stragany, w których podczas trwania sezonu sprzedają swojej produkcji owoce, warzywa i alkohole, na targu rybnym pustki. W sezonie chcąc kupić ryby i owoce morza, trzeba było być tam przed siódmą. Nas i tak interesowało tylko jedno, kiedy płyniemy na miejsce X? Zajęliśmy kwatery i po rozpakowaniu bagaży poszliśmy do naszego rybaka Zelka, aby ustalić plan wypłynięć. Wtajemniczyliśmy go w nasze zeszłoroczne odkrycie, oczywiście bez podania szczegółów. Bardzo spodobał się jemu pomysł sfilmowania znaleziska, chciał też, aby wyciągnąć jedną amforę dla niego. Oczywiście obiecał przygotować wszystko w taki sposób, aby nikt się nie domyślał, co jest grane. Wypłynięcie na amfory zaplanowaliśmy na trzeci dzień nurkowy. W pierwsze dwa dni mieliśmy się rozpływać, sprawdzić nasz sprzęt pod wodą. Inni uczestnicy wyjazdu dziwili się, że na zwykłe nurkowania zabieramy tyle sprzętu, tylko Adam uśmiechał się pod nosem. On dobrze wiedział, co się szykuje. Nadszedł dzień wypłynięcia. Wcześnie rano zapakowaliśmy kuter, czas płynięcia na nasze miejsce był o wiele dłuższy niż normalne nurkowania. Zelko przygotował wszystko jak zawodowiec. Na drogę porobił wszystkim kanapki, w lodówce były surowe ryby, przygotowane do upieczenia na grilu, oczywiście już po nurkowaniu. Na holu ciągnęliśmy za sobą drugą łódź, a do załogi dołączył teść Zelka. Po zapłynięciu na miejsce Zelko zakotwiczył kuter po przeciwnej stronie skały, tak, aby inni płetwonurkowie z naszej grupy nurkowali z daleka od nas. Zapakowaliśmy nasz sprzęt nurkowy na mniejszą łódkę i popłynęliśmy pięćset metrów wzdłuż skalnej ściany. Byliśmy pewni, że nikt do nas nie dopłynie. Szybko się przebraliśmy, tajemnica była głęboko pod nami, a rozwiązanie jej było tylko chwilą. Skok do wody, potwierdzenie gotowości i już się zanurzamy. Opadamy wypatrując dna i ciemnych, podłużnych kształtów amfor. Dookoła obrazy podwodnego świata, jeszcze nie zmęczonego turystami: kraby, langusty i ławice kolorowych rybek, a my przepływamy obok. Mamy inny cel. Są! Leżą porozrzucane na dużym obszarze dna. Jest ich cała masa! Krótka wymiana uśmiechów i już szybujemy do najbliższej sterty naszego historycznego odkrycia. Już tylko 10 metrów dzieli nas od tajemnicy. Ale co to? Nasze uśmiechy zamieniają się w zdziwienie. Te piękne, stare, wypełnione skarbami dzbany okazują się…Bombami! Starymi bombami i łuskami, które po drugiej wojnie światowej zostały zatopione w morzu. Na nasze twarze powróciły uśmiechy. Na powierzchni będą niezłe jaja…Żeby Zelko nie miał pretensji, ze zrobiliśmy go w konia zaczepiliśmy jedną z łusek do worka wypornościowego i wydobyliśmy go. Jak tylko się pojawiliśmy na powierzchni zobaczyliśmy twarz Zelka: uśmiech od ucha do ucha powtarzający ciągle w naszą stronę „amfora? hahaha!”.
Piotr Krzewiński